Текст KęKę – Spowiedź
Текст:
Dorosłe życie, nie słodycze jak u Piha
Matko pobłogosław krzyżem, znowu znikam
Wir wydarzeń wzywa, okolica wzywa, mamo
Dusze się, wrócę tylko pooddycham mamo
Ostatnie lata nic nie wyszło jak powinno, nie?
Patrzę w zdjęcia, prawie płaczę za niewierność jej
Trzeba zacząć życie, daj mi szanse
Ogarnę, Bóg mi świadkiem — wszystko ogarnę!
Raz raz, póki co — raperka wciąga mocno
Dwa dwa,na czwarty dzień do ziomka kurwa chodźmy stąd
Radomski desant, braki w sumieniach
Krzyże na barki i kroczymy dumnie dzieciak
Miasto wykańcza jak demonie wstajesz nocą
Najlepsze ziomy obrażone, w oczach widać popłoch
Z relacji nie bardzo, zatęchłe klatki
Suki à la Kylie kurwa I Should Be So Lucky
Jednak, czujesz czegoś ciągle jest nam brak brat
Miała już być, ziomek gdzie stabilizacja?
Duchu poprowadź, walkirio przybądź
Dosyć spiskowań, do chuja co z tą iskrą?
Czekam, każde słowo wymieszane z żółcią
Dzisiaj romantyk, kobieto ruszaj żuchwą
Jutro za późno, znów ruszam w miasto kotek
Naprawdę byłem inny, ale wrosłem już w tę pozę
Jebać, pierdol niech się pali, jebać jebać!
Trzy razy mówisz kłamstwo i fakt jak u Goebbelsa
Prosto od serca, najszczerszy chyba w życiu rap
Skupia się na byciu, tak jak skupiam się na piciu ja
Jest wiele rzeczy, przez nie Ty możesz nie lubić mnie
Jest też wiele rzeczy przez nie nie możesz nie lubić mnie
Patrzę w zdjęcia, prawie płaczę za niewierność jej
Trzeba zacząć życie, daj mi szanse
Ogarnę, Bóg mi świadkiem — wszystko ogarnę!
Raz raz, póki co — raperka wciąga mocno
Dwa dwa,na czwarty dzień do ziomka kurwa chodźmy stąd
Radomski desant, braki w sumieniach
Krzyże na barki i kroczymy dumnie dzieciak
Miasto wykańcza jak demonie wstajesz nocą
Najlepsze ziomy obrażone, w oczach widać popłoch
Z relacji nie bardzo, zatęchłe klatki
Suki à la Kylie kurwa I Should Be So Lucky
Jednak, czujesz czegoś ciągle jest nam brak brat
Miała już być, ziomek gdzie stabilizacja?
Duchu poprowadź, walkirio przybądź
Dosyć spiskowań, do chuja co z tą iskrą?
Czekam, każde słowo wymieszane z żółcią
Dzisiaj romantyk, kobieto ruszaj żuchwą
Jutro za późno, znów ruszam w miasto kotek
Naprawdę byłem inny, ale wrosłem już w tę pozę
Jebać, pierdol niech się pali, jebać jebać!
Trzy razy mówisz kłamstwo i fakt jak u Goebbelsa
Prosto od serca, najszczerszy chyba w życiu rap
Skupia się na byciu, tak jak skupiam się na piciu ja
Jest wiele rzeczy, przez nie Ty możesz nie lubić mnie
Jest też wiele rzeczy przez nie nie możesz nie lubić mnie
To cały KęKę, dziurujta łapsy
Nie skończę jak Morrison, przecież jestem już rok starszy
Sobota — boli, niedziela — boli, Piątek
Zaczynam zawsze weekend, kurwa kończy się przy środzie
Jebana wóda, kto to wymyślił
Kolega chce się huśtać, strach patrzyć co wymyśli
Nic nie pomożesz, decyzje idą z wewnątrz
Pierdolić grupy wsparcia, jak siedzi coś na sercu
Życie to szarża, ułanie szykuj lance
Trzydzieści lat na karkach, już piszę tylko prawdę
Mikrofon żyje, te słowa mają tętno
Lirycznie nie do zdarcia, chłopaku zedrzyj beton
Syna odchować, jedyna miłość
Lalki nie piszta, dwa słowa dla was — idź stąd!
Chcesz to obiecam czego pragniesz, na serio
Ty nie płacz jak uciekam rano, kiedy smażysz bekon
Co mam napisać, podobno lubisz prawdę?
Jak lubisz, to co ryczysz zawsze, kiedy ją wygarnę
Tak działa chaos, ten numer nie ma sensu
Jak muszę wypluć z siebie, przecież nie opowiem księdzu
Ekshibicjonizm — to niby jest ten artyzm
Żaden poeta — radomski typ zwyczajny
Mówię co myślę, Ty, ilu wciąż ma jaja ?
Ubierasz wszystko w rymy, Ty, co Ty chcesz przekazać?
Rapowa franco, trzy czwarte tekstów bzdury
Mentalność krawców — nie piszą, szyją ciuchy
Na lewo patrzeć by liberalne ścierwo
Głosy na karcie, nie myślą tylko kreślą
Każdy niewinny, na zdradę jest odpowiedź
Idźta się pierdolić! Po stówie dam na hotel
Leśny survival, po strzale i saperka
Ostatnia droga, weź Marksa i Engelsa
Popatrz na Moskwę, wyczekuj głosów z Kremla
Niczego nie usłyszysz, Twój Bóg nie da zbawienia
Ja nie zasłużę, ale to już inna kwestia
Zamiary miałem dobre, idea pragnie miecza
Ktoś musi mówić, ktoś musi krzyknąć
Najwyżej mnie powieszą, za honor warto ginąć dziwko!
Nie skończę jak Morrison, przecież jestem już rok starszy
Sobota — boli, niedziela — boli, Piątek
Zaczynam zawsze weekend, kurwa kończy się przy środzie
Jebana wóda, kto to wymyślił
Kolega chce się huśtać, strach patrzyć co wymyśli
Nic nie pomożesz, decyzje idą z wewnątrz
Pierdolić grupy wsparcia, jak siedzi coś na sercu
Życie to szarża, ułanie szykuj lance
Trzydzieści lat na karkach, już piszę tylko prawdę
Mikrofon żyje, te słowa mają tętno
Lirycznie nie do zdarcia, chłopaku zedrzyj beton
Syna odchować, jedyna miłość
Lalki nie piszta, dwa słowa dla was — idź stąd!
Chcesz to obiecam czego pragniesz, na serio
Ty nie płacz jak uciekam rano, kiedy smażysz bekon
Co mam napisać, podobno lubisz prawdę?
Jak lubisz, to co ryczysz zawsze, kiedy ją wygarnę
Tak działa chaos, ten numer nie ma sensu
Jak muszę wypluć z siebie, przecież nie opowiem księdzu
Ekshibicjonizm — to niby jest ten artyzm
Żaden poeta — radomski typ zwyczajny
Mówię co myślę, Ty, ilu wciąż ma jaja ?
Ubierasz wszystko w rymy, Ty, co Ty chcesz przekazać?
Rapowa franco, trzy czwarte tekstów bzdury
Mentalność krawców — nie piszą, szyją ciuchy
Na lewo patrzeć by liberalne ścierwo
Głosy na karcie, nie myślą tylko kreślą
Każdy niewinny, na zdradę jest odpowiedź
Idźta się pierdolić! Po stówie dam na hotel
Leśny survival, po strzale i saperka
Ostatnia droga, weź Marksa i Engelsa
Popatrz na Moskwę, wyczekuj głosów z Kremla
Niczego nie usłyszysz, Twój Bóg nie da zbawienia
Ja nie zasłużę, ale to już inna kwestia
Zamiary miałem dobre, idea pragnie miecza
Ktoś musi mówić, ktoś musi krzyknąć
Najwyżej mnie powieszą, za honor warto ginąć dziwko!